akcesoria selfcare

Tematyka self-care zawładnęła w ostatnich latach internetem. I dobrze! Całym sercem kibicuję trendowi, który sprawia, że jesteśmy bardziej świadomi siebie, dbamy o swoje ciało i ducha, wybieramy się na terapię. Uczymy się akceptować siebie, staramy się minimalizować stres, nie porównywać się z innymi. I chociaż, jak każdy trend, ten też może zmienić się w coś złego, to bardzo kibicuję jego założeniom. Jeśli śledzicie mnie na Instagramie, to wiecie, jak bardzo ta tematyka jest mi bliska. Postanowiłam więc zebrać tu dzisiaj akcesoria selfcare, które od lat mi służą i warte są polecenia.

Dyfuzor zapachowy Muji

Dyfuzor zapachowy z Muji mam już od ponad dwóch lat i pokazuję go bardzo często na swoim Instagramie. Marzył mi się bardzo. Gdy tylko go włączam, całe moje ciało przestawia się w tryb „czas na relaks”. Delikatna mgiełka rozprowadza wilgoć i olejek eteryczny po pomieszczeniu. Urządzenie cicho brzęczy i rozsiewa wokół siebie miękkie, ciepłe światło.

Dlaczego warto? Dyfuzor zapachowy jednocześnie rozprowadza piękny zapach po pomieszczeniu i sprawia, że powietrze jest mniej suche. Każdy już chyba wie, że olejki eteryczne mają właściwości aromaterapeutyczne, więc warto z nich korzystać na co dzień. Można używać takich, które nas pobudzą (to rano) albo zrelaksują (wieczorem, chociaż w razie potrzeby – również za dnia). Można tworzyć swoje własne mieszanki albo używać tych już gotowych – na katar, na bezsenność, na energię. Ja osobiście polecam albo olejki z Muji, albo z AromaLab – jeszcze się nie zawiodłam na tych dwóch markach.

Mój dyfuzor jest w rozmiarze L, a jego maksymalna pojemność sprawia, że może pracować przez 3h. Muji promocji raczej nie organizuje, jak już, to na Black Friday, więc ostrzegam, że rzadko można go dorwać w niższej cenie. Moim zdaniem jest jednak wart tego, żeby wydać pieniądze na urządzenie, bo to jeden z moich ulubionych gadżetów. Używam go niemal codziennie i nie napotkałam jeszcze żadnych problemów.

Korkowa mata do jogi Simplife

Każdy, kto praktykuje jogę wie, jak ważna jest dobra mata. Nie możemy się na niej ślizgać, ma być ładna i najlepiej ekologiczna. Mata z Simplife spełnia wszystkie te warunki. Uwielbiam ją, bo nie rozjeżdżam się na niej w trakcie praktyki. Jest piękna, stonowana, kocham też tę księżycową grafikę. Co ciekawe, grafika ma tutaj nie tylko estetyczne właściwości – dzięki kreskom, liniom i kołom możemy lepiej kontrolować, gdzie kładziemy dłonie i stopy, czy jesteśmy na pewno na środku maty, czy stoimy pod dobrym kątem. Mi to bardzo pomaga, bo na bieżąco mogę sprawdzać, czy wszystko jest tak, jak być powinno. A, co do ekologii – jako że mata jest z korka, to jest też oczywiście w 100% bezpieczna dla środowiska i kompostowalna.

Widzę niestety, że tych mat już nie ma w sklepie (ja swoją mam już 3 lata), ale może wrócą? Jeśli tak, to polecam bardzo – miałam do czynienia z różnymi matami do jogi i ta jest zdecydowanie moją ulubioną.

Mata do akupresury Pranamat

Kolejna bardzo instagramowa i bardzo popularna rzecz, czyli mata i poduszka Pranamat. To zestaw do akupresury, który służy do głębokiego masażu mięśni. Kolcowate wypustki wbijają się w nasze ciało i uwalniają napięcie, zapobiegając bólom, sztywności mięśni, bólom głowy. Dzięki takiemu masażowi jesteśmy bardziej rozluźnieni, mamy więcej energii i mobilności w ciele, przez co podnosi się ogólna jakość życia. Ba, taki masaż pomaga nawet ujędrnić ciało i zredukować cellulit!

Dobra, wiem, że brzmię jak z ulotki reklamowej, ale staram się Wam przybliżyć ten produkt najlepiej jak umiem. Kupiłam go dwa lata temu, zaraz na początku pandemii. Pracowałam wtedy na etacie i dokuczały mi bóle pleców i ramion. Byłam spięta ze stresu, wszystko mnie bolało. Całe dnie spędzałam przed komputerem, miałam też problemy ze snem. Chociaż Pranamat to wydatek dość dużego rzędu, zdecydowałam się go kupić, bo i tak zostawiałam regularnie sporo pieniędzy na rozluźniające masaże u fizjoterapeuty. Mata rzeczywiście pomogła: plecy przestały mnie tak bardzo boleć, a wszystkie napięcia, które się pojawiały, mogły być od razu niwelowane. Siedziałam na niej przy pracy, żeby ujędrnić uda, stawałam na niej bosymi stopami rano, żeby dodać sobie energii. Wieczorami przed spaniem obowiązkowo leżałam na macie 20-30 minut, żeby się rozluźnić i lepiej spać. Co tu dużo mówić, pokochałam Pranamat i ani razu nie żałowałam jego zakupu.

Przyznam, że teraz używam go rzadziej, z dość błahego powodu: gdy go kupiłam, mieszkałam na poddaszu, na którym było bardzo ciepło. Rozebranie się do naga i położenie na macie nie było więc żadnym problemem. Teraz jednak mieszkam w dość chłodnym kamienniczym mieszkaniu i nie mam szczególnie motywacji, żeby się rozbierać i marznąć (nawet pod kołdrą). Ale! Idzie wiosna i ciepło, więc obiecuję sobie, że wrócę do tego dobrego nawyku.

Uprzedzam, że początkowe używanie Pranamata nie ma za dużo wspólnego z relaksem. Parę pierwszych razów jest dość bolesnych. Warto najpierw kłaść się na macie w cienkich ubraniach, a dopiero potem przestawiać się na leżenie na macie bez ubrań. Można też kłaść się na łóżku, nie na podłodze, przez co intensywność masażu nie będzie aż taka duża.

Mój zestaw to poduszka i mata i te dwie rzeczy wydają mi się zupełnie wystarczające. Pełna cena to 891 zł, ale na Pranamat ciągle są promocje, które dają 30% zniżki – jak nie w newsletterze, to przy współpracy z jakimś blogerem. Ja swój zestaw kupiłam właśnie za 623 zł i takiej promocji radzę Wam szukać.

Wiem, że sporo osób mówi, że Pranamat jest bardzo przedrożony i podobne produkty można kupić o wiele taniej. Nie wiem tego, nie próbowałam. Polecam to, co sprawdziło się mi i sporej grupie moich znajomych, a o tańszych zamiennikach niestety wiem niewiele. Z tego co słyszałam, Pranamat rzeczywiście ma najskuteczniejszy i najlepiej zaprojektowany produkt, ale nie będę się o to spierać.

Codziennik

„Codziennik to przewodnik po najważniejszej podróży w życiu – podróży w głąb siebie przez niezbadane krainy wartości, sensów i marzeń. Stworzony w oparciu o fundamenty psychoterapii poznawczo-behawioralnej, logoterapii, psychologii pozytywnej i „filozofii małych kroków. Zawarte w nim pytania ułożone są w odpowiedniej kolejności, tak by powoli i bezpiecznie zanurzać się w siebie, codziennie stopniując wyzwania.”

Tyle ze strony internetowej. A moimi słowami: Codziennik to notes, który jest przydatnym narzędziem przy poznawaniu samego siebie. Pytania w nim zawarte rzeczywiście często pokrywają się z tymi, które słyszałam już na terapii. Inne z kolei są takie, że w życiu nie wpadłabym na to, żeby pomyśleć na ten akurat konkretny temat. Lubię siadać z nim wieczorami przed snem i zastanowić się nad odpowiedzią. Niektóre pytania są dla mnie łatwe, a inne – tak trudne i frustrujące, że odkładam notes i potrafię nie odpowiadać na nic przez miesiąc. Zawsze jednak wracam i zazwyczaj okazuje się, że w dokładnie takim momencie, że odpowiedź na to frustrujące pytanie nasuwa mi się sama. Świetne narzędzie do samorozwoju i samopoznania.

Ja Codziennik kupiłam w wersji papierowej, ale teraz dostępny jest jedynie w wersji elektronicznej. Można go wydrukować albo założyć sobie swój własny notes i odpowiadać w nim na pytania. Polecam Codziennik z całego serca, bo selfcare to przecież nie tylko sprawy ciała, ale też ducha.

Szczotka do masażu ciała

Klasyka, co tu dużo mówić. Szczotka do masażu ciała to mój wieloletni kompan, towarzyszący mi co wieczór. Nie zawsze chce mi się szczotkować ciało na sucho, ale zawsze warto. Dzięki temu skóra jest o wiele gładsza, włoski rzadziej wrastają, znikają ewentualne krostki, a krem nawilżający lepiej się wchłania. Długofalowo taki masaż wpływa też na ujędrnienie skóry i redukcję cellulitu. Warto wprowadzić ten krok do swojej codziennej rutyny, porannej lub wieczornej. Ja lubię szczotkować skórę przez spaniem, zaraz po wyjściu spod prysznica. Słyszałam jednak, że na niektórych to szczotkowanie działa pobudzająco (bo zarazem przyspiesza się krążenie) i potem mają problemy ze snem, więc dla niektórych bardziej korzystne może być szczotkowanie rano.

Moja szczotka jest z Veoli Botanica.

Opaska na oczy z wypełnieniem z siemienia lnianego

Nie jest to co prawda rzecz, z której korzystam bardzo często, ale uznałam, że jest warta wspomnienia. Opaska na oczy z wypełnieniem z gryki to must have dla każdego, kto dużo pracuje przy komputerze albo często ma problemy z bólem oczu. Delikatny ciężar łusek gryki sprawia, że mięśnie wokół oczu się relaksują, a ból mija. Fajna sprawa przy medytacji czy chwili relaksu. Ja lubię położyć sobie tę opaskę na oczach w trakcie leżenia na Pranamacie albo doraźnie, gdy od pracy przed ekranem moje oczy już nie dają rady.

Moja opaska ma w środku siemię lniane oraz suszoną lawendę, dzięki czemu pięknie pachnie i dodatkowo mnie relaksuje.

*

Mogłabym tak wymieniać i wymieniać, ale na tym skończę. Wellness to obecnie ogromny trend, na którym każdy próbuje zarobić, a najłatwiej jest nam wmówić, że potrzebujemy kupić kolejne produkty. Wielorazowe kubki, butelki na wodę, maty, kryształy, palo santo, lampki solne – akcesoriów selfcare jest naprawdę wiele, a nie wszystkie są nam potrzebne. Skupiłam się więc na tych, które naprawdę są u mnie w użytku codziennie i bez których nie wyobrażam sobie życia.

Jakie produkty najbardziej przykuły Waszą uwagę? I bez jakich akcesoriów Wy nie możecie się obejść? Czekam na Wasze komentarze!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*
*