Jako twórczyni internetowa często wychodzę z pozycji eksperta. Moje wpisy czy podcasty mają zazwyczaj poradnikowy schemat, są jakimiś listami, pomysłami, niosą ze sobą określoną wartość i wiedzę. Nie jestem jednak (kto by pomyślał?) wyrocznią i nie zawsze wszystko wiem. Ba, bardzo często mam wrażenie, że nie wiem nic. Jestem zagubiona, szukam odpowiedzi, potrzebuję wsparcia.
Tak właśnie jest teraz. Od początku listopada mam wrażenie, że dni przeciekają mi przez palce. Chciałabym, naprawdę bym chciała, korzystać z zimy i jesieni. Od lat obserwuję, że moje życie toczy się według pewnego schematu. Wiosną i latem przeżywam swoje życie i się nim zachłystuję. Wstaję wcześnie, chodzę spać późno, wyjeżdżam, szaleję, robię miliony zdjęć. A po zmianie czasu na zimową? Hibernacja. I wiecie, taki jest cykl natury. Musi być czas na zwolnienie, odpoczynek i sen. I to jest okej. Gorzej, że ja koniec końców tych miesięcy potem nie pamiętam. Nie jestem w stanie powiedzieć, co robiłam w listopadzie, grudniu czy styczniu. Najczęściej wychodzi, że te miesiące po prostu przespałam. Przeegzystowałam. Przetrwałam. I nie ma to wiele wspólnego z regeneracją i odpoczynkiem.
Mam dość tego wiecznego bycia zmęczoną. Mam dość, że moje życie zdaje się trwać tylko 6 miesięcy w roku, podczas gdy pozostałe miesiące jakby nic do niego nie wnoszą. Chciałabym mieć coś z tego okresu, szczególnie skoro nadal nie mieszkam na Bali i rok w rok muszę znosić tę zimową ciemność. Stąd też pomysł na dzisiejszy wpis. To taki przewodnik i dla mnie, i dla Was, żeby zebrać pomysły na gorszy czas. Zastanowić się, jak rzeczywiście warto spędzać te długie zimowe wieczory. Co robić, żeby częściej czuć się dobrze. I po prostu trochę bardziej cieszyć się życiem.
Joga
Czy jest jakiś wpis na moim blogu, w którym nie piszę nic o jodze? Prawdopodobnie nie. I wszystko fajnie i pięknie, gdybym jeszcze tyle jogi praktykowała, ile o niej gadam. The thing is: kocham jogę. Całym sercem. I zdaję sobie sprawę, że zawsze, ale to zawsze, robi mi dobrze. Uspokaja mnie, relaksuje, pozwala się wyciszyć, oderwać od bodźców. Zdecydowanie gorzej jest z motywacją. I wiecie, to nie jest tak, że ja muszę wejść na matę na godzinę, żeby być zadowolona. Nie, nie. Wystarczy 15-20 minut. Nie wiem, czy to bardziej śmieszne, czy smutne, że nie mogę się do tego zebrać.
Problem jest taki, że nie mogę zostawiać takich rzeczy na pastwę mojej motywacji (a raczej jej braku). Tutaj trzeba pewnej regularności, przewidywalności i konsekwencji. Jak z myciem zębów; nie zastanawiasz się, czy je dzisiaj umyć, czy może nie masz na to nastroju. Po prostu myjesz. Dlatego właśnie dobrze mi szło, gdy praktykowałam jogę albo robiłam trening od razu po wstaniu z łóżka, bo nie dawałam sobie czasu na rozmyślania, czy mi się chce, czy nie.
Mam wrażenie, że do porannej codziennej jogi aż tak się nie zmobilizuję. Chciałabym też wypełnić sobie popołudnia i wieczory, bo rankami zazwyczaj mam całkiem sporo do roboty. Może warto by więc było pomyśleć o jakimś rytuale? Joga-prysznic-mycie twarzy-książka-spanie. Cykl, który w miarę przyzwyczajania się do niego, wydaje się być nieprzerywalny.
Pieczenie i gotowanie
Nie jestem fanką spędzania czasu w kuchni. Umiem nieźle piec, z gotowaniem trochę gorzej, ale te czynności nie są dla mnie wybitnie przyjemne. Jednak gdy robi się ciemno za oknem, a pogoda nie zachęca do wyjścia, wydaje mi się, że nie ma nic przyjemniejszego niż zamknięcie się w ciepłej kuchni i wąchanie smacznych zapachów. Kulinarne czynności mają też jeden niewątpliwy plus: nie można w trakcie scrollować, bo obydwie ręce ma się skutecznie zajęte. Można za to słuchać muzyki, audiobooków, podcastów, tańczyć, śpiewać. Albo cieszyć się ciszą i wręcz medytacyjnie skupiać się na wykonywanych czynnościach.
Nie trzeba też przygotowywać nic wybitnego ani skomplikowanego. Może wystarczy ugotować prosty makaron, przygotować cynamonowe ciasteczka, śliwki pod kruszonką. Wyrobić ciasto drożdżowe i popić je ciepłym mlekiem. Albo upiec dynię i cieszyć się sezonowymi dobrociami.
Podrzucam tutaj parę przepisów, które są proste, zawsze wychodzą i trafiają do kategorii „comfort food”.
Sernik dyniowy
Zapiekanka ziemniaczana z tofu
Tagliatelle z pieczarkami i pietruszką
Pieczona feta z miodem i sezamem
Ciastka z matchą i białą czekoladą
Ciasto marchewkowe
Czas offline
Moim zdaniem selfcare naprawdę powinien iść ramię w ramię z czasem offline. Nasz mózg w kontakcie z technologią i social mediami dostaje wielokrotnie więcej bodźców, niż jest w stanie przetworzyć, można się więc domyślić, że scrollowanie z odpoczynkiem nie ma wiele wspólnego. I tutaj absolutnie przyznaję się do winy: jestem uzależniona od mojego telefonu i to nie tak, że ja tu przemawiam do Was z offlinowego piedestału. Sama chciałabym wreszcie się odciąć i mieć swoją głowę dla siebie.
Mam takie małe marzenie, żeby w końcu rzeczywiście uporządkować sobie godziny pracy i po zrobieniu wszystkiego wrzucać telefon do szuflady i wyciągnąć go dopiero następnego ranka. Wyobrażacie sobie, ile nagle mielibyśmy czasu na wszystko? Jak nagle rzucilibyśmy się na robótki ręczne, książki, jogę, treningi i spotkania, gdyby spędzanie czasu online nie było domyślną opcją? Ja często mówię, że nie mam na coś czasu, podczas gdy potrafię bitą godzinę siedzieć i oglądać TikToki. Serio, często mamy jednak czas na wszystko, tylko nie umiemy nim gospodarować.
Nie łudzę się, że zaraz będę odkładać telefon na pół dnia, ale myślę o metodzie małych kroków. Może odkładać telefon punkt o 22? Albo rzeczywiście robić sobie godzinę offline po pracy i spojrzeć, jak to na mnie działa? Może się okaże, że w sumie jednak w tym internecie nie ma nic aż tak ciekawego i warto wrócić do porzuconej książki, treningu albo robótki ręcznej?
Bliskość z własnym ciałem
Niewątpliwie najbardziej sensualną porą roku jest lato. Jesteśmy w ciągłym kontakcie z naszym ciałem. Odkryta, pachnąca słońcem skóra. Bose stopy. Ciało oblepione piaskiem. Owocowy sok zlizywany z palców, wmasowywanie kremu do opalania, zdejmowanie kolejnych warstw ubrań. Z kolei zimą nasze ciało znika, usuwa się poza nasz wzrok i świadomość. Ukryte pod kolejnymi warstwami, często zostaje pozostawione same sobie.
A może właśnie warto na przekór trochę więcej czasu poświęcić sobie i swojej cielesności? Robić regularnie pachnące peelingi. Szczotkować ciało i nacierać je kremem. Robić sobie sesje masturbacji. Tańczyć po domu w samej bieliźnie. Umówić się na masaż ciepłymi olejami. Przytulić i pogłaskać siebie samą. Myślę, że to może być cudowny, intymny czas, w którym możemy same zdefiniować siebie, swoją cielesność, energię seksualną i zmysłowość. I zamiast dopiero na wiosnę dopuszczać ciało ponownie do głosu, to wybrać się z nim na długotrwałą poznawczą randkę.
Nadrabianie książek
Chwała panu za jesień i zimę, bo znowu skoczyłam na główkę w czytelniczą rozpustę. Czytam ostatnio tak dużo i namiętnie, że znowu zdarza mi się przeczytać 3 książki tygodniowo, jeśli tylko mam na to czas. Książki to dla mnie jedna z większych introwertycznych przyjemności i czuję dreszcze za każdym razem, gdy mogę zakopać się pod kocem z kubkiem herbaty i przenieść się do innego świata. O tej porze roku sięgam głównie po fantastykę i powieści pełne tajemnic, bo nic tak nie nastraja do lektury, jak ciemność i wichura za oknem.
Jeśli szukacie dla siebie jakichś ciekawych pozycji, to polecam:
- „Trzynasta opowieść”, Diane Setterfield,
- „Pieśń o Achillesie”, Madeline Miller,
- „Wiktoria”, Daisy Goodwin,
- „Magia cierni”, Margaret Rogerson,
- „Księgi zapomnianych żyć”, Bridget Collins,
- „Dziewiąty dom”, Leigh Bardugo.
To są takie książki, które najbardziej lubię jesienią – ich historia porywa, wciągają w 3 sekundy i już nie wypuszczają z objęć. Ja czytam na Legimi, więc aktualizuję sobie swoją ebookową biblioteczkę na bieżąco. Jeśli chcecie wypróbować Legimi, to rejestrując się się z moim linkiem dostaniecie 30 dni za darmo.
(To nie jest współpraca z serwisem, każdy, kto ma konto na Legimi, ma możliwość podzielenia się takim linkiem. Jeśli Wy zdecydujecie się na przedłużenie próbnego pakietu, to ja dostanę 14 dni korzystania z Legimi za darmo).
Nauczenie się czegoś nowego
No dobra, ja wiem, że to jest pewnie standardowy punkt wszystkich jesienno-zimowych poradników. I możecie na mnie wywracać oczami, ale wydaje mi się, że to naprawdę dobry pomysł. Ja zeszłej zimy wypróbowałam zajęcia garncarskie i bardzo przypadło mi to do gustu. Moja przyjaciółka z kolei zaczęła malować obrazy i tak w to wsiąkła, że już ma kilkanaście swoich własnych dzieł i tylko się rozkręca.
Jeśli nie do końca po drodze Wam z rękodziełem, to zawsze warto pomyśleć o jakimś internetowym kursie. Wiadomo, uczenie się języków to standard. Ale może warto pomyśleć o kursie tworzenia filmów? Albo kursie z fotografii analogowej (ja o nim myślę) lub tworzenia stron internetowych? Bardzo dużo propozycji jest na stronie Domestika.org, więc nawet jeśli nie macie pomysłu, co by to mogło być, to może akurat coś wpadnie Wam w oko.
*
Wiem, że ten wpis jest nieco inny niż zwykle, ale czasem mi się po prostu nie chce. Nie chcę mi się odgrywać guru, robić zdjęć na siłę, żeby były na blogu, bo kto czyta teksty bez zdjęć, publikować treści, w których udaję mądrzejszą, niż jestem. Potraktujcie ten wpis jak rozmowę z przyjaciółką, z którą przerzucacie się pomysłami na to, co fajnego można zrobić w tym sezonie. I mimo że obydwie jesteście trochę przygnębione i zmęczone, to chcecie się wesprzeć w tym trudnym czasie.
Co jeszcze dodałybyście do mojej listy? Czym warto się zająć w sezonie jesienno-zimowym, żeby zadbać o siebie?
6 comments
chętnie zerknę na książki zaproponowane przez Ciebie, od siebie mogę polecić „Mój szef jest idiotą” – pocieszna, z ogromną ilością rad książka Eriksona na temat różnych osobowości 🙂
Super, mam nadzieję, że przypadną Ci do gustu! A Twoją już sprawdzam, chociaż niech mnie nikt lepiej z nią nie zobaczy, skoro sama sobie jestem szefową! ?
Hej, proste, ale bardzo skuteczne propozycje na przetrwanie tego czasu, zwłaszcza joga! Dzisiaj byłam właśnie na zajęciach i czuje się jak nowy człowiek.
Oby rzeczywiście okazały się skutecznie! Tak, joga to jest absolutny life-changer! Zresztą właśnie mi przypomniałaś, że planuję na grudzień wykupić karnet do ulubionego studia i chodzić, ile się da!
Dziękuję za ten wpis. Pocieszył mnie, że nie tylko ja się tak czuję jesienią. I spróbuję Twoich pomysłów na przetrwanie tego okresu?
Stety-niestety jest nas znacznie więcej, więc przynajmniej nie jesteśmy w tym samotne 😉 Trzymam kciuki, żebyś znalazła trochę ukojenia i radości w tym trudnym okresie!