Ostatnie dwa tygodnie upłynęły mi pod znakiem całkowitego odcięcia od social mediów. Czy było mi trudno? Bynajmniej. Niespodziewanie zdarzyło się coś, co jeszcze niedawno było dla mnie zupełnie niewyobrażalne: spędziłam więcej niż dobę bez mediów społecznościowych i… nie tęskniłam. Ledwo zdążyłam zarejestrować, że minęły już dwa tygodnie bez używania Instagrama, TikToka i Facebooka, a mi do powrotu jakoś wcale nie tęskno. No, może trochę, ale wcale nie dla konsumowania treści, a raczej ich tworzenia. Tęsknię za dzieleniem się pięknem i wartościami, bez dwóch zdań. Nie brakuje mi za to chaosu, przebodźcowania, nawykowego scrollowania i bezmyślnego sięgania po telefon. Odkryłam za to dużo nowych aspektów życia, a także wróciłam do, zdawałoby się, zapomnianych pasji. Co więc dał mi detoks od social mediów i po co go w ogóle przeprowadziłam? Dowiecie się poniżej.
Dlaczego detoks od social mediów?
Sygnalizowałam już kilkukrotnie, że coraz więcej czasu spędzam offline, że coraz bardziej mi na tym zależy i że to kierunek, w którym zmierzam. Mam nawet o tym odcinek podcastu (posłuchacie go TUTAJ)! Czy planowałam jednak całkowity detoks od social mediów? Nie, skądże. To w końcu moja praca. Ba, ja sobie takiego detoksu zupełnie nie wyobrażałam: mówiąc krótko i bez ogródek, od social mediów jestem (byłam?) uzależniona. Mogłam tłumaczyć się pracą jako twórczyni internetowa, ale nie okłamujmy się – godziny scrollowania nie są specjalnie produktywne czy przydatne. Mimo że mój chłopak wielokrotnie zachęcał mnie do wzięcia dłuższego urlopu, odcięcia się i zyskania przestrzeni na przemyślenie sobie, w jakim kierunku chcę zmierzać, ja nie mogłam sobie tego wyobrazić. No bo jak to, mam zupełnie zniknąć z internetu na pewien czas? Niewyobrażalne. Zarówno z perspektywy użytkowniczki, jak i twórczyni.
Sytuacja się jednak zmieniła. Gdy wybuchła wojna w Ukrainie, poczułam, że nie jestem w stanie być w tym wszystkim. Nie mogłam sobie poradzić z natłokiem informacji, grafik, newsów, zbiórek, teorii, strachu. Nie radziłam sobie, nie wiedziałam, jak funkcjonować. Poczułam, że jedynym logicznym dla mnie rozwiązaniem jest przynajmniej chwilowe odcięcie się i złapanie równowagi. Po drugie, wszyscy twórcy internetowi zostali postawieni w trudnej sytuacji. No bo co robić? Zamienić się w serwis informacyjny? Udostępniać treści tylko dotyczące Ukrainy i pomocy Ukrainie, bo to teraz najważniejsze? Na jak długo? A może tworzyć dalej swoje treści? A może to nie wypada? Czy to jakoś łączyć? I tak dalej, i tak dalej. Ja początkowo postanowiłam zamilknąć, żeby nie zabierać pola ważniejszym informacjom niż moje treści. Potem zaczęłam się bić z myślami: czy mój lifestylowy content jest teraz na miejscu? Czy jak pokażę, że robię wiosenne porządki w szafie, a wolne chwile spędzam nad robótkami na drutach, to czy będzie to odebrane negatywnie? Czy taki comfort content to teraz zakłamywanie rzeczywistości czy po prostu pokazanie, że życie toczy się dalej?
Szczerze mówiąc, cały czas biję się z tymi myślami. To trudny moment, wymagający subtelności, empatii, ale też pewnego obiektywizmu i realistycznej oceny sytuacji. Stąd też ten niespodziewany, chociaż koniec końców pozytywny detoks od social mediów. Przejdźmy jednak do konkretów, bo nie mogę się doczekać, żeby podzielić się z Wami moimi przemyśleniami i tym, co dał mi ten detoks.
Czas, czas, czas!
Czy wiecie, ile czasu marnujemy na scrollowanie? Ja niestety wiem, bo mam w telefonie licznik, który pokazuje, ile czasu spędziłam na przeglądaniu poszczególnych aplikacji. Cóż, powiem tak: 3h na instagramie, 4h na tiktoku, doliczmy do tego jeszcze pomniejsze aktywności na Pintereście czy Messengerze… No i wychodzi nam 8-9h dziennie. I jasne, część z tych godzin to u mnie praca, ale jest to część zdecydowanie mniejsza niż większa. Gdy odcięłam się od aplikacji, nagle okazało się, że mój dzień ma naprawdę sporo godzin do wypełnienia.
Odkrycie nowych hobby
Skoro mówimy o wypełnianiu wolnego czasu, to oczywistym jest, że pojawiły się tam różne czynności, również te całkiem dla mnie nowe. Zaczęłam robić na drutach. Ciągnie mnie też do rysowania, malowania, manualnych czynności, które nigdy nie wydawały mi się szczególnie kuszące. Mam teraz przestrzeń na to, żeby wypróbować różne kreatywne sposoby spędzania czasu. Gdy nie ma jak wypełnić doby scrollowaniem i godziny nie przeciekają nam przez palce, nagle okazuje się, że mamy naprawdę mnóstwo możliwości spędzania wolnego czasu.
Powrót do starych pasji
Ah, czytanie. Ah, książki. Ah, zanurzanie się w lekturze, przenoszenie się do zupełnie nowego świata, życie wieloma różnymi życiami i zapomnienie o rzeczywistości. Kocham czytać, od zawsze kochałam i nie wyobrażałam sobie dnia bez przeczytania chociaż rozdziałku książki. Potem przyszła jednak dorosłość, a wraz z nią życie o wiele bardziej wypełnione zajęciami, skomplikowane, pełne stresu i różnych zobowiązań. Nigdy nie przestałam czytać, ale szło mi to raczej opornie. Nie miałam kiedy czytać, a jak już zaczynałam, to okazywało się, że nie mogłam się skupić. Ze smutkiem stwierdziłam, że nie umiem już po dziecięcemu dać wciągnąć się na godziny w książkowy świat i zapomnieć o bożym świecie.
Cóż, nic bardziej mylnego. Okazuje się, że mam i czas, i skupienie odpowiednie do tego, żeby na nowo rozkoszować się lekturą. Jedyne, co trzeba było zrobić, to zrezygnować z telefonu przyklejonego do ręki. Okazało się, że gdy mój mózg odzwyczaił się od wiecznego dopływu bodźców i dopaminy, i przestał domagać się, bym co parę minut sięgała po telefon i scrollowała, czytanie znowu zaczęło mi sprawiać dziką rozkosz. Odnalazłam nowe, niezwykle ciekawe pozycje. Wróciłam do starych, czytanych po wielokroć przyjaciół. Poczułam głód wiedzy i bodźców intelektualnych. Zanurzyłam się nie tylko w powieściach, ale sięgnęłam też po eseje, poezję, nawet podręczniki (o designie!). Okazało się, że mój mózg nadal ma w sobie ogromny głód rozwoju i wiedzy, musi mieć tylko na to przestrzeń.
Druga rzecz, do której znowu mnie pociągnęło z siłą magnesu, to pisanie. Przypomniałam sobie o moim największym marzeniu: zawsze chciałam być pisarką. Marzę o tym, by pisać książki. Czy więc przez dwa tygodnie bez telefonu zaczęłam pisać powieść? Nie, absolutnie nie. Przypomniałam sobie jednak, jak lubię pisać i jak bardzo chciałabym się tym kiedyś zająć. Na razie śledzę więc tylko wybitnych pisarzy, doceniam ich kunszt językowy, wiedzę o świecie i umiejętność prowadzenia fabuły. Robię to jednak o wiele bardziej świadomie niż przez ostatnie lata, przypominając sobie, że chciałabym kiedyś dołączyć do ich grona. Okej, może nie „wybitnych”, ale chociaż „pisarzy” – niech to będzie nawet książka dla dzieci, bylebym mogła pisać. Byleby było to wartościowe, dobre i czyniło świat chociaż trochę lepszym. A na razie zostaje mi blog – chyba zauważyłyście, że jestem tu ostatnio bardziej aktywna?
Przestrzeń w głowie
Ograniczenie ilości bodźców naturalnie skutkuje tym, że zwalnia nam się „pamięć podręczna” naszego mózgu. Nagle jakoś łatwiej się skupić. Myśli też wydają się mniej zblokowane, świeższe, bardziej kreatywne. Poziom stresu jest niższy, a my wreszcie możemy odetchnąć od tysięcy obrazków, emotek, słów, video, memów i treści wszelkiej maści.
Błogosławione nicnierobienie
Moja terapeutka zapytała mnie kiedyś, czy zdarzają mi się momenty, w których nic nie robię. Po prostu siedzę i daję przepływać myślom przez głowę. Spojrzałam wtedy na nią ze zdziwieniem – jak można nie robić niczego? Jak można siedzieć, nie szukając sobie absolutnie żadnych zajęć, wypełnienia czasu i myśli? Jak można świadomie i dobrowolnie pozwalać sobie na nudę?! Nie do pomyślenia. Terapeutka mimo wszystko zachęcała mnie, żebym czasem pozwoliła sobie na takie momenty pustki i nie próbowała ich niczym wypełnić. W takich chwilach właśnie pojawia się przestrzeń, w której może narodzić się coś nowego, kreatywnego, świeżego. W której możemy wreszcie usłyszeć swój prawdziwy głos, niezagłuszony niczym innym.
Jak możecie się domyśleć, póki nie odcięłam się od social mediów, nie miałam zupełnie takich chwil. Zawsze było coś do zrobienia, przeczytania, obejrzenia, przescrollowania czy przeklikania. Każda chwila nudy mogła być rozwiana oglądaniem filmików ze słodkimi pieskami albo czytaniem blogów. Teraz jest inaczej. Po pierwsze, nie czuję potrzeby wypełniania sobie na siłę czasu. Po drugie, mój umysł się bardzo uspokoił i nie domaga się kolejnych dawek bodźców. Potrafię więc teraz położyć się na łóżku, patrzeć przez okno i przez pół godziny błądzić myślami, nie czując potrzeby, żeby się czymś zająć. Albo usiąść na ławce w parku, obserwując ludzi i otoczenie. Dzięki temu pojawiają mi się zupełnie nowe tematy do przemyśleń, dochodzę do nowych wniosków, wpadam na więcej pomysłów. W pustce ddkrywam, czego mi tak naprawdę w życiu brakuje, a czego jednak zupełnie nie. Pojawia się świeżość i dystans.
Detoks od social mediów – minusy
Piszę tutaj tylko o zaletach detoksu od social mediów, ale czy pojawiły się też jakieś wady? Tak, jasne. Po pierwsze, byłam dość mocno odcięta od świata, od moich znajomych i przyjaciół, przez co czułam się dosyć samotna. Druga rzecz, którą zauważyłam to… Potencjalna łatwość zgubienia telefonu. Przez to, że nie sprawdzałam go co 5 minut, tylko kładłam gdzieś i o nim nie myślałam, łatwo mi było go gdzieś zostawić i o nim zapomnieć. Raz prawie nie wzięłam go z domu moich rodziców, mimo że pakowałam do torby swoje książki czy pudełko z jedzeniem od mamy, ale o telefonie zupełnie nie pomyślałam. Innego dnia rano zastanawiałam się, gdzie ja posiałam telefon, po czym zorientowałam się, że poprzedniego wieczora po powrocie do domu nawet nie wyciągnęłam go z torebki. Po trzecie, zaczęłam robić o wiele mniej zdjęć i kręcić mniej video, bo nie miałam motywacji, żeby zatrzymywać chwile, skoro nie dzieliłam się nimi na Instagramie. Po czwarte, ja jestem osobą, która przechodzi ze skrajności w skrajność. Jakiś czas temu spędzałam przed ekranem 8h dziennie, a teraz mam ciarki przed wejściem w jakąś aplikację. Nie mam na to zbyt wielkiej ochoty, więc muszę ze sobą walczyć, przypominając sobie, że obserwujący czekają na moje treści. toks
Jak widzicie, te minusy nie są ani zbyt wielkie, ani zbyt znaczące. Najważniejszą kwestią jest tu chyba wypracowanie sobie balansu. Nadal korzystać z social mediów, ale tyle, ile potrzeba. Mieć dużo czasu offline, ale nie wzdrygać się, gdy muszę spędzić go online. Nad tą równowagą właśnie będę teraz pracować.
*
Co myślicie o detoksie od social mediów? Czy wydaje się Wam to wartościowym pomysłem, czy jest raczej nie do zrobienia? A może kiedyś przeprowadzaliście taki detoks i już macie jakieś doświadczenia? Podzielcie się swoimi przemyśleniami w komentarzach, jestem ich bardzo ciekawa!
2 comments
Detoks od social mediów swietnie wpływa na rozwój nowych umiejętności oraz hobby. Zrobiłam sobie wolne od instagvrama w tamtym tygodniu, a dzięki temu przeczytałam dwie książki („My body” Emily Ratajkowsky oraz „Pięknie jest żyć dwa razy” Sharon Stone), czyli tyle ile normalnie w cały miesiąc :O Dodatkowo udało mi się w tym czasie lepiej zadbać o swoje zdrowie, bo zwyczajnie w świecie czułam, ze mam więcej wolnego czasu.
Ale super! To niesamowite, jak nagle odzyskujemy nasz czas i o ile więcej mamy kontroli nad swoim życiem, gdy odstawiamy social media. Zerknę sobie też na książki, które poleciłaś, jestem ich bardzo ciekawa!